SMOLARZE
2010Piotr Złotorowicz
Marek i Janina są smolarzami (precyzując topograficznie - napisy końcowe wskazują na okolice Baligrodu w Bieszczadach). W stalowych, dymiących retortach wypalają węgiel drzewny, nieodłączny dziś element procesu grillowania. Daleko jednak etiudzie Piotra Złotorowicza (obsypanej nagrodami w Polsce i za granicą) do edukacyjnego wykładu na temat technik rozpalania / wygaszania pieca. Piec ważny jest tu o tyle, że gęstą smugą dymi - a ów dym, razem z kurzem i pyłem, zdają się spowijać każdy centymetr przestrzeni. Bohaterowie, co widać od pierwszych ujęć, pracują bardzo ciężko. Są małomówni: i trudno podejrzewać, że rozgadują się, gdy znika kamera. Ta ostatnia dyskretnie tropi rzeczywistość, która nagradza obserwatorów serią drobnych, aczkolwiek budujących nastrój filmu sytuacji. Przykładem scena posiłku - smolarze (czy to małżeństwo? - tego rodzaju uściślenia wydają się tu zbędne) siedzą obok siebie, na pierwszy rzut oka zajęci wyłącznie własnymi talerzami. Warto jednak przyjrzeć się twarzy mężczyzny, który kątem oka dostrzega, kiedy kobieta postanawia dać resztki jedzenia psu. Ileż w tym - by ująć rzecz delikatnie - dezaprobaty czy nawet złości. Oprócz usprawiedliwiającego: "No co, resztę dałam psu… Mam wywalić na pole?" nie zostaje wypowiedziane ani jedno zdanie. Bo też przede wszystkim z obrazu "wyczytuje" się tu informacje o świecie bohaterów - świecie surowym, osmalonym i pozbawionym wygód. Tym bardziej docenia się wysiłki pani Janiny, która swą życiową przestrzeń próbuje - na przekór osadzającemu się wszędzie pyłowi - jakoś urozmaicić i ożywić. Stąd w otoczeniu prymitywnego lokum kilka drewnianych ozdób, stąd wyrywanie chwastów, stąd na stole niewielki pęk świeżych kwiatów (to zresztą ciekawa sprawa: bo gdy bohaterka napełnia przy pomocy gumowego węża wazonik wodą [niedługo po szóstej minucie etiudy], przez moment ekranowe barwy stają się jakby intensywniejsze - czy to delikatny sygnał od filmowców? a może po prostu sprawka dymu, który na sekundę nieco się przerzedził?). Jest coś jeszcze - poczucie, że oglądani smolarze żyją w odcięciu od świata. Gdzieś widać, co prawda, motor czy rower, ale nigdy w użyciu. Kiedy przyjeżdża ciężarówka z dostawą drewna, nie widać nawet szoferki z kierowcą. Żadnych gości, żadnych zbłąkanych turystów, jedyny głos z zewnątrz dochodzi z radiowego głośnika. To, rzecz jasna, pewien filmowy skrót (bo czasami wspomniany motor zapewne jest odpalany, choćby dla zrobienia zakupów), ale jakże sugestywnie skonstruowany. Bo przecież w pierwszej kolejności są Smolarze opowieścią o ludziach żyjących obok. Bardzo jednak zasługujących na taki dokument.