SŁOŃ
1959Agnieszka Osiecka
Mając już za sobą pierwsze kroki na planach szkolnych etiud, w roku 1959 Agnieszka Osiecka postanawia w ramach studiów przenieść na ekran krótkie opowiadanie Sławomira Mrożka Słoń (do czytelników dociera ono w identycznie zatytułowanym tomie dwa lata wcześniej). Historia jest następująca: rozbudowujące się (w socjalistycznej Polsce) zoo otrzymuje obietnicę sprowadzenia słonia ("usiłowano go na razie zastąpić, hodując trzy tysiące królików" [S. Mrożek, Słoń, w: tegoż, Słoń i inne opowiadania, Warszawa 2008, s. 9]). Dyrektor placówki ("karierowicz" - dodać wypada za narratorem u Mrożka) wspaniałomyślnie zrzeka się jednak kosztownego przydziału i obiecuje wykonać znacznie tańszego słonia z gumy ("słonia na skalę naszych możliwości" - chciałoby się sparafrazować pamiętną kwestię z Misia (1980) Stanisława Barei). Ten ostatni, choć rzeczywiście powstaje, unosi się na oczach szkolnej wycieczki i niesiony wiatrem: odlatuje. W etiudzie - sfilmowanej, swoją drogą, przez przyszłego specjalistę od ekranowej groteski, czyli Andrzeja Kondratiuka - najciekawiej wypadły te ujęcia, w których pojawia się tytułowe zwierzę: z początku majestatycznie nabierające kształtów (niczym deklaracja w ustach dyrektora), po opuszczeniu zoo szybujące nad miastem (czy nie wygląda ten lot niczym wizualna antycypacja okładki płyty zespołu Pink Floyd Animals (1977), ozdobionej zdjęciem szybującej nad Londynem świni?) ostatecznie zaś przegrywające starcie z małym kaktusem. Bo Słoń - zarówno literacki, jak i filmowy - jest przede wszystkim opowiastką o nadmuchanym kłamstwie, co nie tylko ma krótkie nogi, ale też sprawia, że oszukani i rozczarowani ludzie tracą złudzenia. Powodów nie brakuje: najpierw nauczyciel (rola starszego kolegi Osieckiej, Henryka Kluby, który rok wcześniej wystąpił w szkolnym filmie Romana Polańskiego Dwaj ludzie z szafą) czyta o słoniu z książki trzymanej do góry nogami - to zresztą fabularny detal, nieobecny w tekście Sławomira Mrożka; chwilę później zwierzę, którego waga wynosi przeciętnie "od trzech do czterech tysięcy kilogramów" i które "porusza się z trudnością", nieoczekiwanie rozpoczyna swój podniebny rejs. Dlatego też smutno-śmiesznie (a nie po prostu: śmiesznie) brzmią podsumowujące słowa: "(…) uczniowie, którzy wtedy byli w ogrodzie zoologicznym, opuścili się w nauce i stali się chuliganami. Podobno piją wódkę i tłuką szyby. W słonie nie wierzą w ogóle" (S. Mrożek, Słoń, w: tegoż, Słoń i inne opowiadania, Warszawa 2008, s. 9).