GDY SPADAJĄ ANIOŁY
1959Roman Polański
"Po stromych schodach człapie babcia. Ma wygląd czarownicy. Jest bardzo złośliwa. Tak mówią okoliczne dzieci. Niektóre mamusie same widziały, jak wygrażała kosturem ich pociechom. Babcia przychodzi do pracy bardzo wcześnie. W lecie, zanim słońce zdąży ocieplić powietrze. W zimie, zanim zrobi się jasno. Siada na stołku. Ściany łyskają bielą tafli. Jest chłodno. Jest czysto. Muszle wyglądają jak potworne, rozwarte ostrygi. Ludzie ciągle się zmieniają. Nie widzi twarzy. Każdy załatwia swoją sprawę. Odchodzi. Nie dziękuje" [L. Szymański, Klozet babcia, "Kierunki" 1956, nr 15, s. 6] - to pierwsze zdania noweli Leszka Szymańskiego, którą Roman Polański inspirował się, przygotowując swój film dyplomowy. Gdy spadają anioły to opowiedziana właściwie bez słów historia staruszki, która pracuje w miejskim szalecie. Opatulona chustką i nieruchoma na swym siedzisku, zdaje się być obecna w pomieszczeniu tylko ciałem. Niedalekie to od prawdy - wystarczy pojawienie się dziecka z zamkniętym w klatce ptakiem, by wracały wspomnienia dalekiej, przeszłości. Wspomnienia - w kolorze. Rozwija się bowiem etiuda Polańskiego dwutorowo: czarno-białe ujęcia z publicznej toalety sąsiadują z barwnymi obrazami pamięci (brak tych retrospekcji u Leszka Szymańskiego). Układają się one w los romantyczno-dramatyczny: piękna za młodu staruszka (rola Barbary Kwiatkowskiej) zakochuje się w ułanie, rodzi dziecko, ono dorasta, aż samo trafia do wojska, by ostatecznie zginąć na wojnie. I wreszcie mistyczny finał - przez szklany sufit wpada z łoskotem tajemnicza postać. "To jest anioł. Prawdziwy anioł. Nawet ma skrzydła. Tylko trochę schowane. Babcia się nie dziwi" [L. Szymański, Klozet babcia…]. U Polańskiego anioł okazuje się synem bohaterki - wymodlonym, wyproszonym setkami dni nieruchomej kontemplacji. "Nikomu nigdy nie przyszłoby na myśl - stwierdza reżyser - przyglądać się siedzącej nad żałosnym spodkiem z monetami staruszce, o twarzy bez wyrazu, ze wzrokiem wbitym w pustkę. Któż mógłby przypuszczać, że życie tej kobiety pełne było namiętności i dramatów?" [R. Polański, Roman, przeł. K. i P. Szymanowscy, Warszawa 1989, s. 121]. Do dziś zwracają uwagę pietyzm i rozmach, z jakimi zrealizowano etiudę. Doskonale wykonana scenografia (duża zasługa ówczesnego studenta ASP, Kazimierza Wiśniaka), sprawnie nakręcone sceny batalistyczne, mnogość postaci (kreowanych najczęściej przez przyjaciół Polańskiego - on sam zagrał aż dwie role: tracącego nogi żołnierza i staruszki wręczającej pakunek), dbałość o detale (ciekawią powracające słoneczniki)… Godny finał szkolnych poszukiwań reżyserskich Romana Polańskiego.