MOJE MIEJSCE
2004Leszek Dawid
Moje miejsce, wielokrotnie nagradzaną, szkolną fabułę Leszka Dawida, dobrze oglądać w parze z jego dokumentalnym (i też jeszcze "łódzkim") Barem na Victorii. Bohaterów obu filmów łączy nie tylko punkt na mapie (pochodzą - jak i reżyser zresztą - z Kluczborka), ale też przemożna chęć, by zostawić ten "punkt" za sobą i ruszyć gdzieś dalej. Tu jednak zarysowuje się istotna różnica: bo o ile Piotra i Marka z Baru na Victorii widz obserwuje, gdy obaj mierzą się w Londynie z konsekwencjami losu emigranta, to historia Romka Ziemby z Mojego miejsca kończy się na scenie w pociągu, dopiero zmierzającym do Warszawy (dla ścisłości wypada dodać, że wcześniejsza próba podboju stolicy zakończyła się fiaskiem). Bohater - bardzo przekonująco zagrany przez Romana Ślefarskiego - to dwudziestokilkuletni chłopak, który chce (choć to chyba za słabe słowo) życiowej odmiany. Ma pasję (gra na perkusji), nie ma pieniędzy i pracy. W poszukiwaniu tej ostatniej, jako się rzekło, wyrusza do Warszawy, ale rozmowa kwalifikacyjna w wytwórni płytowej kończy się niepowodzeniem. Nie zadzwonią. To jednak w trakcie aplikowania padają z ust Romka ważne słowa: "Wstaję rano i… nie mam już nic do roboty na cały dzień. Wie pan, to nie jest fajne uczucie". Sygnałów niefajności ekranowego świata jest więcej.
Po pierwsze - czerwony polonez ojca. Naprawiany na podwórku i gasnący przed dojazdem do skrzyżowania, jak w zaklętym kręgu. Takim autem uciec się nigdzie nie da. Po drugie - nawet jeśli Romek się ze swoją rodziną nie kłóci, to jednocześnie na pewno nie ma z nią na tyle bliskiej relacji, by szczerze porozmawiać o planach i rozterkach. Po trzecie - klimat filmowego Kluczborka dobrze oddaje zdezelowany sprzęt do skoków na bungee, który zakupił przyjaciel bohatera. Ten wątek to zresztą scenariuszowa perełka Mojego miejsca. Oto bowiem Romek, unoszony na dużą wysokość nie pierwszej młodości dźwigiem, postanawia wykonać skok. Z jednej strony, chłopak wykazuje się odwagą i determinacją: obiecał skoczyć - i skoczył; może więc i zapowiadany wyjazd odbędzie się według tego schematu? Rzecz w tym, że z tej samej sceny wyczytać da się coś więcej: gdy kamera obserwuje w zwolnionym tempie przywiązanego do elastycznej liny Romka, który najpierw nurkuje w dół, by po chwili "poderwać się" w górę (i tak kilka razy), to niełatwo uciec od myśli o człowieku "na uwięzi". Ostatnia scena daje mimo wszystko nadzieję: bohater przebudza się w pociągu i zagaja do dziewczyny z przedziału: "Dalego jedziesz?" - "Do Warszawy" - "No to tak, jak ja" - mówi Romek z uśmiechem, wierząc zapewne, że "siła sprężystości" tak szybko go nie zawróci.