RONDO
1958Janusz Majewski
Rondo z roku 1958 - absolutoryjna etiuda fabularna Janusza Majewskiego: pokaz reżyserskiej wyobraźni, obraz świata wykrzywionego groteską i doprawionego poczuciem humoru, plus pamiętne role Sławomira Mrożka (wtedy dopiero u progu pisarskiej kariery) i Stefana Szlachtycza (który ponad pięćdziesiąt lat później zrealizuje dokument Sen jest życiem, poświęcony… Januszowi Majewskiemu).
Streszczenie fabuły mogłoby wyglądać tak: klient (Mrożek) eleganckiej restauracji (w rzeczywistości - sala Malinowa łódzkiego Grand Hotelu) nie może doprosić się, by podszedł do niego kelner (Szlachtycz). Dochodzi nawet do pościgu za opornym garsonem, który po wielu perypetiach (rozgrywających się choćby w brzozowym lasku) wraca do swego miejsca pracy i z wielkim oddaniem obsługuje nareszcie zadowolonego gościa. Ten jednak - gdy uświadamia sobie na głos konieczność zapłaty - pozbawia kelnera życia.
"Kiedy dzisiaj - pisze Janusz Majewski - staram się odtworzyć moje myślenie przy konstruowaniu scenariusza i poszukiwaniu stylu dla Ronda, dochodzę do wniosku, że chciałem z jednej strony stworzyć coś nowego, własnego, niczego nienaśladującego, z drugiej wtłoczyć tam jakieś reminiscencje lektur, strzępki mitów i motywów literackich, posłużyć się tworzywem pochodzącym raczej z kultury niż z natury" [J. Majewski, Retrospektywka, Warszawa 2001, s. 174]. Ta ostatnia, rodem z pism Jana Jakuba Rousseau, poddana jest zresztą w etiudzie nieco prześmiewczej krytyce: oto gdy ujarzmiony kelner (którego wcześniej siłą trzeba było sprowadzać z wierzchołka drzewa) jedzie na wozie z przemawiającym mu do rozsądku gościem z restauracji, słyszy od niego: "Ucieczka do natury (…) możesz mi wierzyć - nic ci nie pomoże". Tak samo bezowocna okazuje się próba Sterne'owskiej "podróży sentymentalnej", wspomnianej przez uciekiniera po wywleczeniu go z pociągu. Jakże literacko - ale i antycypacyjnie: Tango Mrożka to przecież dopiero rok 1964 - przedstawia się scena wspólnego tańca bohaterów (przygrywa kameralny zespół, składający się wyłącznie ze starych kobiet…). Podobnych perełek - także realizacyjnych - kryje w sobie Rondo znacznie więcej (choćby ta jazda kamery nad sztućcami, które układają się w strzałkę, wskazującą miejsce zbrodni).
W podsumowaniu - raz jeszcze reżyser: "Kiedy (…) zwiedzałem w 1977 roku wydział filmowy UCLA (kalifornijski uniwersytet stanowy w Los Angeles), sympatyczny archiwista tamtejszej filmoteki pokazał mi pudełko z kopią Ronda i powiedział: - To jest już trzecia nasza kopia, a i ta już prawie do końca zjechana. Mamy twój film już od blisko dwudziestu lat i wciąż nowe roczniki studentów oglądają go w kółko. Ja nie wiem, co oni w tym widzą… - zakończył typowo anglosaskim żartem na pograniczu arogancji, jakby wiedział, że jest to w moim guście" [J. Majewski, Retrospektywka, Warszawa 2001, s. 173].