KAŁASZNIKOW
1985Władysław Pasikowski
Do nieruchomo stojącej kamery zbliża się nieco wyboistą drogą ciężarówka. Im jest bliżej, tym bardziej złowrogo brzmi muzyczne tło. Nagle staje się ono dźwiękową ilustracją serii ujęć, które z powodzeniem mogłyby pochodzić z instruktażowego dokumentu na temat użytkowania tytułowej broni. Żołnierz składa karabin, montuje bagnet, którym za moment przecina w pokazowym ruchu powietrze, nie zapomina też o utrzymaniu sprzętu w czystości. Muzyka milknie, gdy kałasznikow uzupełniony zostaje o magazynek z amunicją - słychać tylko "chrzęst" dopasowujących się elementów. Już w tym momencie trudno nie odnieść wrażenia, że szkolna (od razu dodajmy - bardzo udana) etiuda Władysława Pasikowskiego (powstała pod opieką dokumentalistów: Stanisława Grabowskiego i Władysława Wasilewskiego) podszyta jest pewną dozą niepokoju. Duża w tym rola dźwięku - gdy kamera (w rękach Jacka Jakuba Marczewskiego) przenosi się do koszar, z początku słychać tylko stukot wojskowych butów na kamiennej posadzce (to samo w czasie zbiórki na korytarzu - znamienne, że zupełnie wyciszony został głos wzywającego na nią starszego kaprala). Łagodniejszy nastrój zdaje się przynosić ze sobą scena w stołówce (mimo świetnie wypatrzonej maszyny do krojenia chleba - w kontekście tematyki etiudy, nawet niewinny sprzęt kuchenny przypominać zaczyna element militarnego wyposażenia). Spokój jest chwilowy: krótko po ostro brzmiącym dzwonku, wracają zarówno obrazy kałasznikowa (trafia do rąk żołnierzy), jak i dźwięk maszerującego wojska. Kierunek - poligon. Tam broń ma okazję wypalić, przy czym celem są nieruchome "niby-sylwetki", ponuro wystające z wysokiej trawy, z umownie zaznaczonym konturem twarzy. I jeszcze ostatnie, mistrzowskie ujęcie: na początku to tylko pusty poligon, z majaczącym na bardzo dalekim planie blokowiskiem. Nagle jednak w kadrze pojawiają się równo maszerujący żołnierze, przez ramię przewieszona "ręczna broń automatyczna kalibru 7,62 mm" (to - za Słownikiem Języka Polskiego - definicja tytułowego karabinu, skonstruowanego po II wojnie światowej przez Michaiła Kałasznikowa), w ścieżce dźwiękowej coraz głośniej niesie się ów wspominany już stukot ciężkiego obuwia. Dokąd idzie Ludowe Wojsko Polskie? Kończy manewry i wraca do koszar? A może, strach pomyśleć, kompas ustawiony został na dalekie osiedle? W połowie lat osiemdziesiątych, gdy bez wątpienia ciągle żywa pozostawała pamięć o stanie wojennym, prowokowanie tego rodzaju pytań nabierać musiało szczególnego charakteru. Szczególnie dramatycznego.