LAMPA
1959Roman Polański
Czytając autobiografię Romana Polańskiego (Roman [1989]), odnieść można wrażenie, że kolejną (i ostatnią zarazem) etiudą po Dwóch ludziach z szafą był jego film dyplomowy Gdy spadają anioły. A przecież "pośrodku" jest jeszcze Lampa, praca absolutoryjna operatora, Krzysztofa Romanowskiego, ale też intrygujący epizod w dorobku samego reżysera. Na początku kamera obserwuje wieczorną porą witrynę jakiejś pracowni. Po zbliżeniu okazuje się, że to niewielki zakład lalkarski, w którym lampa naftowa oświetla słabym promieniem schylonego nad pracą staruszka. Potrzebne mu akcesoria - gdy oglądane jeszcze przed "zmontowaniem" - potrafią wywołać dreszcz niepokoju. Na półce leżą odłączone od reszty tułowia główki, sam lalkarz precyzyjnym ruchem umieszcza w jednej z nich parę gałek ocznych, po czym przykleja zabawce włosy. Etiuda dokumentalna? Do pewnego momentu wydaje się takie przypuszczenie całkiem prawdopodobne. Zaczyna ono słabnąć, gdy właściciel warsztatu, po udanej próbie z elektrycznością (pomieszczenie rozświetla żarówka!), opuszcza go. Nie czyni tego jednak kamera, która powoli panoramuje po zostawionych w ciemności lalkach, przez chwilę zatrzymując się na skrzynce z bezpiecznikami - trzaski i błyski nie zwiastują niczego dobrego. Istotnie: wybucha pożar. Płomienie rozchodzą się po kolejnych półkach, topiąc unieruchomione w często zatrwożonym spojrzeniu zabawki. Z perspektywy ulicy niewiele widać. Żaden z przechodniów nie zauważa rozświetlonych szczelin w drewnianej płycie, która zakrywa witrynę… Niezaprzeczalna wartość Lampy zawiera się w jej rozwiązaniach obrazowo-dźwiękowych. Sporo tu świetnie zaaranżowanych sytuacji rodem z kina grozy (czy pulsujące rodzącym się ogniem bezpieczniki mogą wyglądać bardziej złowieszczo?). Świetnie współgra z tym rozbudowana ścieżka dźwiękowa, czyli "w pierwszej części filmu klasyczna muzyka klawesynowa w aranżacji i wykonaniu Krzysztofa Komedy, w drugiej zaś - partie multinstrumentalne (…), przypominające ówczesne dokonania awangardowego Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, wreszcie głos kobiecy, bezsłowny szept niczym zaklęcie, a następnie głos męski wyrażający przerażenie tym, co się stało" [M. Hendrykowski, Etiudy Romana Polańskiego, "Images. The International Journal of European Film, Performing Arts and Audiovisual Communication", vol. IX, nr 17-18, Poznań 2011, s. 186]. Jednocześnie - pisząc metaforycznie - spotykają się w etiudzie dwie epoki: Łukaszewicza i Edisona. Ten pierwszy, ze swą lampą naftową, odchodzi w niepamięć (choć to od małego płomienia staruszek zapala papierosa). To czas żarówki - mocnego, demaskującego światła (lalkarz jakby pierwszy raz patrzył na własne dłonie - poskręcane pracą i wiekiem). Ostatecznie, nowe obraca stare w proch.