POD OPIEKĄ
2006Jan Wagner
"Łukasz Przysło jest lekarzem, opiekuje się nieuleczalnie chorymi dziećmi" - ta lakoniczna informacja kończy szkolną etiudę dokumentalną Jana Wagnera Pod opieką. Wszystko, co wcześniej - do głębi porusza.
Konstrukcja filmu jest prosta - kamera towarzyszy młodemu lekarzowi w trakcie zajmowania się trzema młodymi pacjentami, poszczególne wątki rozdzielone są zaś krótkimi scenkami z bohaterem, palącym przy oknie papierosa: i to w zasadzie wszystko. "Klasyczna, niemal staroświecka forma - pisze Paweł T. Felis - okazuje się wyjściem najlepszym, bo dyskretnie każe koncentrować się na tym, co niewypowiedziane" [Paweł T. Felis, W poczekalni do pełnego metrażu, "Gazeta Wyborcza" 2006, nr 85, s. 18]. Żadnych wypowiedzi bezpośrednio do kamery, żadnego wydobywania opinii, które podpowiadałyby widzowi, co myśleć ma o postaci właściwie stale obecnej na ekranie. Jedynym świadectwem staje więc jej codzienność, nieprzypadkowo zapewne uwieczniona na taśmie czarno-białej. Trzy spotkania, każde o innej temperaturze. Najpierw Radek, którego bohater odwiedza w mieszkaniu, by przeprowadzić kontrolne badania, podpytać o sen, samopoczucie itp. Czuć, że lekarz i pacjent mieli okazję się już dobrze poznać - stąd też obok rzeczowej rozmowy o zdrowiu nie brak miejsca na dowcipkowanie i uśmiech (oraz dobre słowo dla wiernie towarzyszącego wszystkim czynnościom psa). Zupełnie inaczej wygląda scena z bardzo słabą, podłączoną do szpitalnej aparatury Beatą. Kontrola przyrządów, uzupełnienie kartoteki, skupiony wzrok bohatera. I wreszcie mały Patryk, któremu bohater (z pomocą innej lekarki) musi zmienić opatrunek na dramatycznie poranionej skórze. Tu wiedza medyczna nie wystarcza - równie ważna staje się umiejętność ciągłego odciągania uwagi chłopca od bolesnego zabiegu. Po to wierszyki, rozmowa o Smerfach i podkreślanie odwagi biednego pacjenta. Gdy ten cierpi najbardziej, kamera dyskretnie zmienia kierunek patrzenia. A po wszystkim nagroda, czyli czekoladowy wafelek, zręcznie trzymany w zabandażowanych rączkach. "Nic nie boli?" - "Nie".
Pod opieką nie jest filmem naiwnym, który kreowałby wrażenie, że ma w swym centrum człowieka z marmuru. Nie, nie chodzi tu o ukradkiem złapane sceny popłakiwania. Niepomiernie cenniejsze zdają się wspomniane już ujęcia przy oknie, z bohaterem palącym papierosa. Za każdym razem wracają tu delikatne, ale żwawe dźwięki fortepianu, a liście pobliskiego drzewa powoli przechodzą z czerni i bieli do zieleni. Milczący lekarz ma niewiele czasu, by wspomnienie cudzego cierpienia ponownie nasycić nadzieją, że można w tym cierpieniu przynajmniej ulżyć. W końcu gasi papierosa i wychodzi z kadru. Zapewne rusza do swych pacjentów.