MIASTO KTÓRE MOŻE ZGINĄĆ
1955Robert Stando
Film dokumentuje skalę zniszczeń, jakim uległo Kłodzko, i stanowi oskarżenie wobec mieszkańców i rady miasta o zaniedbania.
Szkolna etiuda Roberta Stando, wówczas studenta III roku reżyserii w łódzkiej Szkole Filmowej, powstaje w roku 1955. W tym samym czasie profesjonalni dokumentaliści realizują pierwsze filmy tzw. czarnej serii. Choć ich forma zdominowana jest jeszcze przez silnie zretoryzowany komentarz, to po raz pierwszy od końca lat 40. dokumentaliści pozwalają sobie na krytyczny ton wobec poczynań komunistycznej władzy. Oskarżają ją o zaniedbania i zaniechania. W kolejnym roku Adam Ważyk upomina się w Poemacie dla dorosłych "o ludzi spracowanych,/o klucze do drzwi pasujące,/o izby z oknami,/o ściany bez grzybów...". W Mieście, które może zginąć Stando upomina się o zabytki, o rozkradane ramy okienne, o bezcenne kamienice. Opowiada o Kłodzku, które było miastem jego młodości. Przyjechał doń tuż po wojnie wraz z falą repatriantów. Miasto już wówczas popadało w ruinę. Ten proces będzie trwał po 2000 roku, gdy Stando nakręci Most z żelaza (2007). Tym razem jednak odnajdzie w nim nadzieję na odrodzenie. "...Most z żelaza jest czymś więcej niż tylko interwencyjnym reportażem - to film osobisty, rozliczenie z życiem energicznego siedemdziesięciolatka, który nie może pogodzić się z bezwładnością materii i ludzką indolencją, z przemijaniem." (Tadeusz Sobolewski, http://wyborcza.pl/1,75410,4850781.html?disableRedirects=true).
Szkolna etiuda z połowy lat 50. stanowi punt odniesienia dla obrazu stworzonego w Moście z żelaza. We wczesnym filmie Standy nie ma nostalgii i refleksji nad przemijaniem, jest oskarżenie i wiara w sprawczą moc kina. Głosem narratora autor przemawia do członków Miejskiej Rady Narodowej w Kłodzku, do mieszkańców miasta, którzy nie dbają o najbliższe otoczenie - dewastują domy i rozkradają mienie. Narracja przybiera ton niezwykle emocjonalny, pełna jest zwrotów do widza, który chwilami zostaje bezpośrednio utożsamiony z decydentami, a nawet wprost z zaproszonym na pokaz Ministrem Kultury.
Kamera Anatola Fidka rejestruje rozpad - odrapane mury, rysy na ścianach, zmurszałe belki, uszkodzone płaskorzeźby. Jednocześnie zapisuje degrengoladę moralną - złodziei ram okiennych, dzieci bez nadzoru dorosłych niszczące budynki, kobietę wyrzucającą śmieci do pustostanu. Miasto nie zmieniło się od lat. Ulica Niska wygląda dokładnie tak samo jak na fotografii sprzed dziesięciu lat. Kłodzka nie objęło pospolite ruszenie powojennej odbudowy.
Narastająca emocjonalność komentarza znajduje pełne odbicie w strukturze wizualnej warstwy filmu. Pierwsze ujęcia, gdy głos z offu podkreśla urodę miasta, to długie panoramy. Z czasem, gdy w narracji pojawiają się zarzuty, gdy wytykane są błędy, ujęcia są coraz krótsze, a kamera porusza się szybciej.
Nowatorskie zestawienie obrazu i dźwięku jest do dziś jednym z elementów decydujących o artystycznej wyjątkowości Miasta..... W jednej z sekwencji oklaski, gwar obrad Miejskiej Rady Narodowej zderzone zostają z obrazami wieży ratusza, siedziby Rady, filmowanymi z różnych punktów widzenia. Narrator stwierdza: "Rada radzi, rada mówi, a głośniki ryczą." Tempo muzyki wzrasta. Towarzyszy jej seria coraz krótszych ujęć - detali zniszczeń. "Mury pękają z zazdrości, że ratusz jest cały, a one nie." Gdy utwór cichnie, osypuje się ściana zabytkowej kamienicy. Za chmurą kurzu majaczy ratuszowa wieża.
Dzięki malarzom, o których wspomina narrator, dzięki filmowcom jak Stando czy Kazimierz Kutz (Nikt nie woła) ocalały wyglądy dawnego Kłodzka.