MIRIAM
1975Grażyna Kędzielawska
Od kilku lat Miriam Miller zajmuje przyjemne, niewielkie mieszkanie w dużym mieście. Starsza pani żyje samotnie do chwili, gdy do jej drzwi zapuka dziewczynka o imieniu Miriam.
Nazwisko Grażyny Kędzielawskiej kojarzone jest przede wszystkim z kinem dokumentalnym - z niezwykle oryginalną twórczością własną, której styl zapowiada już jej film szkolny Święto, oraz z działalnością dydaktyczną. Autorka Przewodnika dokumentalisty (Łódź 2012) od niemal pół wieku uczy sztuki dokumentu adeptów reżyserii filmowej w Łódzkiej Szkole. W jej dorobku znajdują się oczywiście autorskie etiudy fabularne - zadania do dziś obowiązkowe w procesie kształcenia.
Miriam zrealizowana pod opieką artystyczną Wojciecha Jerzego Hasa i Bogusława Lambacha to jednak coś więcej niż szkolna wprawka. Dzięki znakomitym kreacjom aktorskim oraz umiejętnemu budowaniu napięcia staje się opowieścią z pogranicza kina gatunków i artystycznej próby podszytej metafizyką.
Status dziewczynki, która przypadkowo pojawia się w pobliżu starszej pani, wydaje się na początku oczywisty. To realistyczna postać - nieco aroganckie dziecko, które bardzo chce iść do kina i z bezczelną miną, tonem nieznoszącym sprzeciwu prosi przypadkowo napotkaną kobietę, by kupiła jej bilet. Gdy jednak nieoczekiwanie pojawia się w mieszkaniu Miriam, jej status zaczyna budzić wątpliwości: w jaki sposób trafiła do swojej dobrodziejki? Skąd znała jej nazwisko i adres? Kim jest? Dlaczego niespodziewanie sprowadza się do jej domu? Te pytania pozostają bez odpowiedzi. Stopniowo bowiem Kędzielawska odchodzi od realizmu, podążając tropem metafizycznego opowiadania Trumana Capote, według którego film został zrealizowany.
Mała Miriam Kędzielawskiej w pierwszej scenie rozgrywającej się we foyer kina, sprawia wrażenie nieobecnej. Po chwili jednak staje się konkretna i nieznośna. Wysuwa żądania, nachodzi kobietę. Być może jest złodziejką, naciągaczką. Capote rozpisuje na kilka scen opowieść o przemożnym wpływie, jaki dziewczynka wywiera na kobiecie. Pod jej niewypowiedziane dyktando starsza pani zmienia kwiaty w wazonie, kupuje wiśnie kandyzowane i ciasteczka z migdałami, choć sama nie jada słodyczy. Filmowa pani Miller nie tyle ulega urokowi dziecka, co strachowi - najpierw o los dziewczynki, potem o siebie. To lęk popycha kobietę, by pójść do sąsiada po pomoc w pozbyciu się małej Miriam z mieszkania. Tymczasem dziewczynka znika. A może nigdy jej nie było...?
Czy była zjawą, złudzeniem, projekcją samotnej kobiety? Czy była wspomnieniem Miriam z dzieciństwa, które na moment się zmaterializowało? A może jest śmiercią, która natarczywie zaczyna naprzykrzać się starszej pani?
W zakończeniu etiudy Kędzielawska ukazuje samotną, zrozpaczoną stanem swego umysłu bohaterkę. Opowiadanie Trumana Capote do końca podsyca niepewność. W finale tekstu Miriam Miller powróciła do równowagi po incydencie, lecz "nasłuchując z zadowoleniem, zdała sobie nagle sprawę z podwójnego szmeru: szufladka komódki się otwiera, potem zamyka. (…) Potem, stopniowo, miejsce chropowatego szmeru zajął szelest jedwabnej sukienki, delikatny i ulotny, ale przybliżający się, wzbierający na sile, aż ściany zawirowały drganiem i sufit jął się zapadać pod falą dźwięków. Pani Miller zesztywniała i otwarła oczy w tępym, nieruchomym spojrzeniu.
- Dobry wieczór - powiedziała Miriam." (T. Capote, Miriam, przeł. K. Zarzecki, Warszawa 1979).