MÓJ MAŁY EVEREST
1988Mirosław Dembiński
Utrzymana w konwencji surrealistycznej etiuda o alpiniście wspinającym się na szczyt swojego życia - to najkrótsze z możliwych streszczeń fabularnej etiudy Mirosława Dembińskiego, zrealizowanej pod opieką artystyczną Wojciecha Jerzego Hasa, Juliana Dziedziny, Andrzeja Bednarka i Jerzego Wójcika. Mój mały Everest powstał jako ćwiczenie, którego celem podstawowym było opowiedzenie krótkiej historii bez użycia słów. Dialog zostaje więc w nim upodrzędniony, zredukowany do roli tła językowego. Główny bohater nie posługuje się słowem. Komunikuje się za pomocą gestu i mimiki. Koncept leżący u podstaw tej opowieści ma jednak korzenie językowe. Zderzenie różnych sytuacji codziennych z procesem wspinania się na szczyt to bowiem próba zobrazowania metafory ujmującej ludzką egzystencję jako wędrówką ku górze, jako ciągłe zdobywanie kolejnych wierzchołków. Szczyt to synonim słów: zwieńczenie, zakończenie, kulminacja, ukoronowanie.
Na ów sens filmu wskazuje jego tytuł. Umacnia go konstrukcja, która oparta została na ujęciach ukazujących z trudem wspinającego się bohatera na przemian ze scenami prezentującymi zwyczajne życie - w barze, przed komisją poborową, w mieszkaniu kochanki, w domu, gdzie czeka żona z trojgiem dzieci, z kościoła. W pierwszej części filmu bohater wdziera się do tych przestrzeni, wkracza niejako w środek już zaistniałych sytuacji, wyłaniając się niespodziewanie zza framugi okna czy zza stołu. W części drugiej uczestnicy opisanych zdarzeń stają na drodze jego wędrówki ku górze. Spycha ich więc i przegania, by dotrzeć na szczyt samodzielnie, lecz ze znacznym bagażem doświadczeń. Ślady uwikłania w historię małą i dużą pozostaną w nim na zawsze, czego widomym znakiem jest wymalowana na jego koszulce litera "P", która stanowiła część napisu "Precz" malowanego przez opozycję na murze. Prawdziwą wolność bohater uzyska jednak dopiero, gdy samotnie wdrapie się na wierzchołek góry, gdy pokona wszystkie przeciwności i zaakceptuje to, czego odrzucić nie może.
Odtwórca głównej roli w etiudzie Dembińskiego, alpinista - Ludwik Wilczyński, stwierdza w jednym z wywiadów: "Prawie wszystkie poważne wysokościowo i technicznie drogi kończy się w stanie fizycznego wyczerpania, które jest stanem szczególnym. Nie mam tu na myśli maligny czy obecności nieistniejącego towarzysza, bo to już kolejny etap anihilacji człowieka zwanego wspinaczem. To, co mam na myśli, to uczucie wielkiego oczyszczenia w sensie i fizycznym i duchowym. Najzwyklejsze oczyszczenie organizmu przez duży wysiłek, głód i utratę wagi, połączone z wielkim dystansem do siebie i rzeczywistości daje tuż po zakończeniu wejścia, krótką alpinistyczną nirwanę, do której się tęskni i którą się pamięta całe życie." (http://www.portalgorski.pl/artykuly/sylwetki/ludzie-gor/5702-wywiad-z-ludwikiem-wilczynskim). Dla fikcjonalnego bohatera ów stan stanie się możliwy, gdy nabędzie życiowej mądrości, gdy pokona trudu kolejnego dnia
.