CZARNY LIPIEC
- Film dokumentalny
- Produkcja:Polska
- Rok produkcji:2001
- Barwny + czarno-biały, 44 min
Poruszający dokument o samotnym księdzu, wielkiej zbrodni, szlachetnym Niemcu, przebaczeniu i dzwonie pojednania. Narratorem jest ksiądz Józef Kaczyński. Z jego słów wyłania się obraz wojennej tragedii, bestialstwa, ludzkiej podłości i wielkości, ból niezaleczonych ran i dobrodziejstwo przebaczenia. W jego opowieść autorka wplata wspomnienia współziomków kapłana, archiwalne zdjęcia i sceny fabularyzowane, tworząc całość o wymowie skłaniającej do głębokiej zadumy. Józef Kaczyński chciał iść na medycynę, ale krew budziła w nim wstręt, wolał więc być księdzem. Został nim, ku radości matki. W 1970 roku objął parafię w Piekutach. Posługę duszpasterską pełnił do 1991 roku, kiedy to przeszedł na emeryturę. Dziś ma 85 lat. Mieszka w niewielkim domku przy drodze. Nikt do niego nie zagląda. On też do ludzi nie zachodzi, by im nie robić kłopotu, bo wizyta księdza zawsze burzy porządek dnia. Nie ma też w Piekutach tradycji, by pogadać z duchownym. Żyje więc samotnie. Pierwsze miejsce w sercu Józefa zajmowała mama. Była prostą kobietą. Do kościoła chodziła z książeczką do nabożeństwa, ale nie umiała ani czytać, ani pisać. Przyrodni brat Władysław był stolarzem, rodzony brat Kazimierz miał rower, jeździł nim po wsi do swoich sympatii, a miał ich aż dwie. Najmłodsza siostra była trochę uparta. Bardzo ją kochał. Kupił jej w Tykocinie damkę, a także bluzkę i sukienkę. Sfotografował ją z rowerem. I w tej sukience. Ubrała się pięknie, nie wiedząc, że to na śmierć. Partyzanci w okolicach Krassowa Wólki zabili 8 Niemców. Wiadomo było, że okupanci będą się za to mścić. Wykrwawiali się pod Stalingradem i już wiedzieli, że czeka ich klęska. Byli rozjuszeni. Na Białostocczyźnie szaleli, robili porządek - po swojemu. Likwidowali całe wsie. 15 lipca 1943 roku ksiądz Kaczyński przyjechał z Tykocina do rodzinnej wsi Krassowo Częstki. Przekonywał matkę i rodzeństwo, by nie nocowali w domu. Jeździł od chaty do chaty i namawiał ludzi, by uciekali. Nie przekonał ani swojej rodziny, ani nikogo. Wszyscy mówili, że są niewinni, a jeśli uciekną, to tak jakby się do winy przyznali. Czuł, że widzi ich po raz ostatni. Fotografował sąsiadów. Zrobił zdjęcie matce i siostrze - w nowej sukience. Proboszcz z Dąbrówki wiedział, że Niemcy zemszczą się na Krassowie Częstkach - największej wsi w okolicy. Powiedział wójtowi. Ten zabrał żonę i syna. Wyjechali nie ostrzegając innych.17 lipca Niemcy ruszyli w kierunku Krassowa. Po drodze zabierali chłopów z furmankami. Potem rozpętało się piekło. Antoni Olędzki, Kazimierz Jankowski, Stanisław Olędzki, Piotr Wojtkowski, Tadeusz Siekierko, Józef Szepietowski, Janusz Grabowski pamiętają to aż za dobrze. Niemcy wyrzucali ludzi z domów do stodół. Zabierali konie, krowy, świnie, kury. Ładowali na furmanki dywany, ubrania, buty, bieliznę, narzędzia, nawet świeżo upieczony chleb. Niektórych zabili w obejściach. Potem podpalili wszystkie budynki. Ci, którzy się jeszcze w nich chowali, spłonęli żywcem. Mieszkańców zapędzili na pole. Ludzie płakali, śpiewali. Kobiety się modliły. Dziewczęta nie chciały iść, pchali je więc bagnetami. Kobiety i dziewczęta oddzielili od mężczyzn i chłopców. Trzem młodym chłopom kazali kopać doły. Potem rozległy się strzały. Niemcy zabili wtedy 258 osób, nawet maleńkie dzieci. Ciała spadały do dołów. Nie sprawdzali, czy wszyscy są martwi. Posypali zwłoki chlorkiem, zasypali ziemią. Ubili wszystko jeżdżąc po polu wozami. Antoni Olędzki uciekł i do dziś nie może znieść, że stracił tam synka, który miał zaledwie trzy lata i kilka miesięcy. Starszy brat Kazimierza Jankowskiego uciekł za stodołę. Ruszył za nim, lecz pobity przez Niemców mógł się tylko wlec na czworakach. Strzelali do niego. Ocalał z przestrzelonym ramieniem. Tamte wydarzenia ciągle jednak śnią mu się po nocach. Pozostał w nim lęk, który sprawia, że jeszcze dziś czuje się nieswojo na widok policjanta w mundurze. Tadeusz Siekierko miał wtedy 14 lat. Zabrali go po drodze, by pomagał ładować furmanki. Byłby też zginął. Uszedł śmierci dzięki przytomności umysłu sąsiada. Minęły dziesięciolecia, a on wciąż nie może o tym opowiadać spokojnie. Kiedy ksiądz Kaczyński dowiedział się o akcji w Krassowie, zadzwonił do kierownika mleczarni w Dąbrówce. Usłyszał, że wsi już nie ma, a cała jego rodzina jest już na tamtym świecie. Ryczał. Jankowski i Siekierko za to, co się stało, obwiniają partyzantów. Zabili kilku Niemców i poszli, a zapłaciła życiem cała wieś. Niby walczyli o Polskę, lecz wojny nie wygrali, a sprowadzili zgubę na wielu ludzi. Ksiądz Kaczyński zaś widzi to inaczej. Jeszcze kiedy Niemcy byli za Narwią, Kaczyński zaczął budować kaplicę ku czci pomordowanych. W 1953 roku pojechał do Warszawy na proces Ericha Kocha, jako świadek. Opowiedział o wymordowaniu wsi. Płakał. W końcu zwrócił się bezpośrednio do Kocha. Rzucił mu w twarz, że nie musiał być bandytą, bo wśród Niemców byli też szlachetni ludzie. I opowiedział o Philippie Schweigerze, niemieckim oficerze, który wraz z żoną zamieszkał na plebanii w Tykocinie. Schweiger pragnął szybkiego końca wojny. By wiedzieć, co się dzieje na froncie wschodnim, słuchał radia BBC. Ksiądz Józef służył mu za tłumacza, dzięki czemu żołnierzom AK, z którymi współpracował, mógł przekazywać najświeższe wiadomości. Schweiger chłopu, który doniósł na sąsiada, powiedział, że jest świnią. A kiedy chłopak przybiegł z informacją, że w lesie koło jego wsi ćwiczą partyzanci, polecił ich ostrzec. Niestety, przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności, zginął właśnie z rąk partyzantów. Kiedy ksiądz Kaczyński był w Niemczech, dziękowano mu za to, co powiedział na procesie. Wdowa po Schweigerze płakała, że dał świadectwo prawdzie. Wypadła wtedy rocznica mordu. Odprawił mszę w kościele w Mekenheim. Frubsowie, Erna Wilhelm i inni - pamiętają o tym po latach. Dopiero wówczas dowiedzieli się o zbrodni. Byli wstrząśnięci. Poczuli się jednak lepiej, kiedy dowiedzieli się o czynach Philippa Schweigera. Utwierdzili się w przekonaniu, że należy poprzeć inicjatywę pojednania i utrwalić pamięć o porządnym człowieku ratującym ludzką godność. Ksiądz Hermann wspomina, że proboszcz Tio Zeller spytał księdza Kaczyńskiego, czym mogą mu otrzeć łzy. Powiedział o dzwonie do kaplicy. Ludzie zaczęli zbierać pieniądze. Ksiądz Hermann natomiast pomyślał o podarunku bardziej praktycznym. Doprowadził do sfinansowania przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RFN centrali telefonicznej dla wsi z terenów dotkniętych hitlerowskim bestialstwem. W kaplicy w Krassowie Częstkach dwutonowy dzwon opłakuje pomordowanych. Żyjącym głosi ideę przebaczenia i pojednania. [TVP]
Ekipa
pełna
|
skrócona
|
schowaj
- Reżyseria
- Scenariusz
- Zdjęcia
- Współpraca operatorska
- Oświetlenie
- Muzyka
- Konsultacja muzyczna
- Dźwięk
- Montaż
- Kierownictwo produkcji
- Współpraca produkcyjna
- Producent
- Produkcjadla Programu 1